jestem złodziejem
Mam za sobą kolejną podobną dyskusję z moimi przyjaciółmi ze wsi. Przy kiełbasce i flaszce. Temat wraca co pewien czas jak bumerang mimo, że jest kontrowersyjny i staramy się go unikać. Pewnie was to nie dziwi, ale oni każdego kto ma więcej pieniędzy uważają za złodzieja. A ponieważ ja wpadam w tą kategorię to im się to kłóci z obrazem jaki zbudowali sobie w bezpośrednich relacjach. Stąd kontrowersje. Nie chcą szczerze gadać, ale ja ich ciągnę za język bo sprawy nierówności społecznych od dawna leżą mi na sercu.
Zacznijmy od faktu bazowego. Dla nich jedyna prawdziwa praca to praca fizyczna. Intuicyjnie tam się rodzi wartość a tak zwani umysłowi biorą potem udział w dzieleniu tego co wytworzą rolnicy i robotnicy. W mieście sami złodzieje. Nawet rolnicy co mają po 50 ha to złodzieje. Pracodawcy to złodzieje. Oni w to powszechnie wierzą. Nie znają się na ekonomii. Nie wiedzą jak działa gospodarka. Czują się dymani.
Dlatego nasze rozmowy są tak trudne. Poznali mnie na tyle, że widzą moją codzienną przyzwoitość. Dlatego moje "bogactwo" jest dziwne. Powoli dopuszczają do siebie myśl, że nie ukradłem. Ale na pewno miałem plecy, kombinowałem lub cwaniakowałem. Uczciwa praca to nie była. Do tego nigdy ich nie przekonam. Powoli się poddaję.
Najgorsze, że ja trochę im przyznaję rację. Teraz ja zarabiam ze dwadzieścia a Janek z Dasz koło siedmiu z fuchami. I to jeszcze da się uzasadnić. Ale dziesięć lat temu. Ja zarabiałem trzydzieści a on trzy. On ciężko harując fizycznie na dworze lato i zima (pracuje w nasycalni podkładów kolejowych). A ja przy komputerku w klimie latając służbowo samolotem po całym świecie. Tego dla mnie nie da się obronić. Włodek za PRL stojąc w sklepie miał 1.200 a prezes zjednoczenia (kilka szczebli wyżej) 1.800. To były bardziej zdrowe proporcje.
Komentarze
Prześlij komentarz