kolejne opowiadanko
Napisałem drugie opowiadanko. Jeszcze krótsze. Nazwałem je "Lot".
- Dzień dobry.
Odpowiedział bez entuzjazmu
sąsiadce, która wsiadła z nim do windy. Był zmęczony. Niby nic wymagającego się
w biurze dziś nie wydarzyło, ale od lunchu jakoś chciało mu się spać. Otworzył
kluczami drzwi do mieszkania, rzucił teczkę i poszedł się przebrać w normalnie
ciuchy. Garnitur uważał za strój służbowy i nie czuł się w nim komfortowo.
Położył się na chwilę na łóżko, żeby odsapnąć. Zamknął oczy i próbował wyrównać
oddech. Nie poczuł ukojenia. Po kilku minutach wstał, usiadł i zastanowił się jak
przetrwać do wieczora. Pójdzie na zakupy. Kupi sobie piwko i poszuka jakiegoś
meczu w telewizji.
- Śliczny pies. Jak się wabi?
Zagadał do dziewczynki
wyprowadzającej psa na spacer. Wcale go to nie interesowało, ale nie chciał aby
odciągnęła pupila. Uwielbiał zwierzęta a one jego. Chciał się chwilę pobawić.
Potargał kundla za ucho, a on go przyjacielsko chwycił zębami za dłoń. Gdyby
nie alergia dawno wziąłby takiego ze schroniska. Po wyprowadzce żony czuł się
samotny. Był uczulony na każde futro. W
grę wchodziły zatem albo rybki albo gady. Ale do żółwia będzie ciężko się
przytulić. Jeszcze to musi przemyśleć.
- Proszę wziąć koszyk.
Ta zasada w sklepie osiedlowym go
wpieniała. A jak on chce jedno piwo? Po co mu koszyk? Ale nie będzie się
wykłócał z niewinnym ochroniarzem. Wziął
plastykowy mały koszyk i wszedł pomiędzy półki. Warka czy Królewskie. Nie było
jego ulubionych pękatych butelek 0.33. Sięgnął po Królewskie. Z sentymentu.
- Dziękuję i życzę miłego dnia.
Pożegnał się z kasjerką. Zawsze
mu było żal tych starszym pań. Źle opłacanych i narażonych na upierdliwość
klientów. W sumie on sam nie najgorzej pracował. Zarabiał kilka razy więcej. I
siedział sobie za biurkiem w klimatyzowanym pomieszczeniu. Ogólnie był
dzieckiem szczęścia. Trafił na dobry czas. W latach dziewięćdziesiątych
wystarczyło być młodym i znać angielski.
Korporacja. Szybka kariera. Piękna żona. Dwójka dzieci. Służbowa fura.
Kasiorka sama płynęła. Tylko jakoś nie umiał się już tym cieszyć. Dzieci
poszły na swoje. Żona wróciła do rodzinnego miasta opiekować się umierającą
matką. A on został sam bez pomysłu na zbliżającą się emeryturę.
- Czołem Boguś.
Tym razem szczerze uśmiechnął się do niewidzianego od lat kumpla z podstawówki, którego zobaczył po wyjściu ze sklepu. Co on tu robi? Zawsze mu się wydawało, że był ostatnim z ich klasy, który cały czas mieszkał na rodzinnym osiedlu. Może Bogdan odwiedza rodziców? Nie przystanęli, żeby pogadać, ale poczuł frajdę z tego przypadkowego spotkania. Miał dobre wspomnienia z dzieciństwa. Uświadomiło mu to, że szedł teraz krok w krok dokładnie tą samą drogą, którą zawsze wracał ze szkoły do domu. Właśnie pod tym drzewem zwalniał. Przymykał wtedy oczy, wytężał wyobraźnie i próbował unieść w powietrzu neutralizując siłę ciężkości siłą własnej woli. Stara topola była teraz trzy razy grubsza. Olśniło go. A może spróbuje. Może pół wieku życia wzmocniło jego wolę. Przymrużył delikatnie oczy.
Gdy je otworzył był już pół metra nad ziemią. Włosy stanęły mu dęba. Po chwili dotarł pod samą koronę wielkiego drzewa. Kilka metrów nad chodnikiem. Nie do końca czuł, że steruje tym lotem. Wytężył umysł, żeby nie wpaść w gałęzie i .. wyhamował. Poczuł ogarniającą go frajdę. Wisiał sobie swobodnie. A jak ktoś go zauważy? Spojrzał w dół i na około. Co najmniej kilka osób miało go w zasięgu wzroku. Nie mogli go nie zauważyć. Po prostu nie zwracali na niego uwagi. Radość ustąpiła ponownie lękowi. To się nie mogło dziać naprawdę. To się działo tylko w jego głowie. Wariował.
- Do kurwy nędzy!!!
Chciał krzyknąć, ale słowa uwięzły mu w gardle. Myśl o
szaleństwie zawładnęła nim na dobre. Po chwili był już pewien. Przecież miewał problemy ze zdrowiem psychicznym. Depresja na studiach. Stany lękowe w
pracy. Po prostu mu odbiło. Ale skoro jemu się wydaję, że wisi sobie teraz w
powietrzu pod drzewem, to gdzie jest naprawdę. Co robi? Czy są wokół inni ludzie
i co oni widzą? Może wpada właśnie pod samochód albo leży jak kłoda na ulicy.
Obudził się we własnym łóżku. Po
kilku sekundach majaczenia wszystko sobie uświadomił. Na początek poczuł ulgę. To tylko sen. Uff. Ale dlaczego na to nie wpadł kiedy frunął. To było przecież jedyne logiczne wytłumaczenie. Skąd u niego ten pomysł ze zbzikowaniem. Po chwili przypomniał sobie te boskie uczucie w locie. Zrobiło mu się błogo. Zamknął oczy z nadzieją na
powtórkę. Mecz to przy tym pikuś.
Komentarze
Prześlij komentarz