coś napisałem

tak jak się odgrażałem napisałem małe opowiadanko. malusie. poczytajcie bo mam pomysł na następne, ale bez zachęty nie napiszę


GŁOWA

Zuza była w łóżku już od osiemnastej. Czytała. Odkrywała uroki literatury dopiero teraz w wieku trzydziestu pięciu lat. Nie pamięta, aby w szkole przeczytała cokolwiek z zainteresowaniem.  Osamotnienie i nuda zrobiły jednak swoje. Sięgnęła po książkę. Jej wyobraźnia eksplodowała. Śniły się jej nawet niektóre wątki. Aktualnie połykała Grahama Greena. W oryginale, aby nie stracić kontaktu z językiem, który na Podlasiu był raczej mało przydatny.

Nagle zadzwoniła komórka. Może ktoś z Warszawy o niej sobie przypomniał.

- Halo! … tak to ja panie Komendancie.

O tej porze? Służbowy? I czemu nie mówił do niej po imieniu. Pewnie dzwonił z domu i bał się, żona sobie coś pomyśli.

-Tak. … Oczywiście. Pojadę. Proszę mi wysłać adres i telefon do tego kombajnisty SMS-em.  

               Odłożyła telefon i wróciła do lektury. Ale mimo całego włożonego wysiłku w jej głowie ruszyła już robota, którą kochała ponad wszystko. Jakiś kombajnista znalazł wczoraj w polu coś co wyglądało jak ludzka głowa. Stary Kornin leżał dokładanie na jej codziennej drodze na komendę w Hajnówce i dostała rozkaz, aby tam rano podjechać. Głos Komendanta był jak zwykle beznamiętny, ale pierwszy raz odkąd dostała tą posadę zadzwonił wieczorem. Poza tym miała być analitykiem kryminalnym, a nie oglądać trupy. Sprawa wydawała się banalna. Po pierwsze migranci. Do Białorusi raptem piętnaście kilometrów. Leźli lasami całą poprzednią zimę. Na bank któryś zamarzł a teraz zwierzaki przyciągnęły szczątki. Po drugie babcia z Policznej. Na jesieni poszła na grzyby i nie wróciła. We wszystkich tych wioskach mieszkali sami starzy ludzie. Młodzi dawno wynieśli się do miasta. Demencja i brak sił. Mieli takich zgłoszeń po kilka rocznie. Ale zawsze odnajdywali babinę wycieńczoną w lesie lub nieżywą na bagnach. Tej z Policznej nie znaleźli. Ciekawe czy rozróżni czaszkę starej baby od czaszki Afgańczyka. A może to owca. Tych wilki zeżarły w Puszczy całe stado.        

Wjechała na podwórko kombajnisty po ósmej. Wyszedł do niej z jakiejś obskurnej szopy z wkurzoną miną.

- Dobrze, że jesteście. Ja już od siódmej miałem obornik ładować. Pojedziemy moim bo tam błoto.

Od razy pożałowała, że się zgodziła. Trzydziestoletnie Renault całe śmierdziało paliwem. Pełno w nim było narzędzi, smarów, pordzewiałych nakrętek. Na jej zagłówku wisiało piętnaście starych pasków klinowych. Ale najciekawsze leżało na tylnym siedzeniu. Wielka beczka z ropą i zdezelowana pompka elektryczna podwieszona na podsufitce. Zauważył jej zdziwienie. Uśmiechnął się.

-   Nazywam go tankowiec. W czasie żniw każda godzina przestoju kombajnu to 300 złotych straty. Jeżdżę tylko po polu.

Tu go miała. Nie był zarejestrowany. Komenda w Hajnówce była znana w całej Polsce ze względu na swoje nieprzejednanie dla kierowców.  Ale rzeczywiście ruszył w głąb podwórka i wyjechał od tyłu prosto w pole. Stanęli po siedmiuset metrach.  W rowie leżało coś jakby mała piłka. Podeszli. Ludzka głowa. A właściwie czaszka z resztkami ciała. Jednak trzeba ściągnąć ekipę. Przepisy zabraniały jej po prostu włożyć to do torby. Z Białegostoku. Ponad godzina czekania.

Wrócili na podwórko. Kombajnista przesiadł się na traktor i pojechał gdzieś w pole. Umówił się na złożenie zeznać po robocie. Po błocie kręciły się kury i koty. Jakiś stary obdarty dziadek łupał drewno na opał i patrzył się na nią z uśmiechem. Nie będzie tu przecież stać przez godzinę. Poszła piechotą w kierunku głowy. Po drodze naszły ją wspomnienia.   

Robota policyjna to było jej marzenie. Rodzice pukali się w głowę bo jako adwokat zarabiałaby wielokrotnie więcej. No i bali się ryzyka. Ale ona miała to gdzieś. Dzięki ich kancelarii wychowała się w dostatku i nie miała parcia na kasę. Z jej inteligencją mogła robić wszystko. Ubłagali jedynie by odpuściła sobie mafię. Wzięła się za białe kołnierzyki. Sukcesy przyszły bardzo szybko. Po trzydziestce konsultowali już z nią najważniejsze sprawy w kraju. Interpol miał na nią chrapkę, ale nie była na to gotowa. No i wtedy bęc. Ta sprawa. Wątki gospodarcze nakierowały ją na polityka partii rządzącej. Jego nazwisko trafiło na paski w wiadomościach a ona trafiła na zesłanie. Podlasie wybrała sama. Miało być blisko natury. Było. Po pachy w błocie, biedzie i pijaństwie.

Poszturchała głowę patykiem. Mała. Do kobiety pasuje. Ale wśród uchodźców też były kobiety. Bez badań DNA się nie obejdzie. Może zęby coś powiedzą. Były białe i zdrowe. To nie babcia bez dostępu do dentysty. Chyba, że idealne geny. Nagle zauważyła na powłoce kłów drobne popękania. Odwróciła głowę szczęką do słońca i schyliła się na czworaka. To nie były pęknięcia. Całe kły pokrywały jakieś ryciny. Były wygrawerowane. Pismo albo zdobienia. Tak czy owak imigrant. Uśmiechnęła się, bo wreszcie robiło się ciekawie. Przestępstwa giełdowe miała w małym palcu a z antropologią jeszcze się nie siłowała.  Założyła się sama ze sobą, że jeszcze dziś wieczorem dojdzie skąd pochodzi ten truposzczak. Dobrze, że kupiła prywatnie nowego Samsunga z dobrym aparatem. Na zdjęcia od techników będzie czekać w nieskończoność.

Po południu została w komendzie ostatnia. W domu sygnał tak pływał, że praca w Internecie była wykluczona. Potrafiło też posiać z Białorusi i komendant potem wypominał jej rachunki od Łukaszenki. O dziwo po paru godzinach przysłali zdjęcia z Białegostoku. Dobrze oświetlone zbliżenia tych śmiesznych runów.  Równo o 23.00 zatrzasnęła laptopa z hukiem. Ani śladu. Ani wzmianki. Sięgnęła nawet do pism i kultur starożytnych. Ni chuja. To nie było żadne znane nauce pismo. Czyli jakieś bazgroły wymyślone dla ozdoby. Ale sam fakt grawerowana zębów nie był aktualnie rozpowszechniony w żadnej kulturze lub subkulturze. Jakiś artysta? Dziwoląg. Z laboratorium napisali, że to warsztatowy majstersztyk. Jakiś szalony technik dentystyczny? W rysach na szkliwie była trwale umieszczona nitka metalowa. Platyna.

- Długo siedziałaś wczoraj?

Zapytał Komendant zalewając sypaną kawę. Dobrze wiedziała, że nie o to pyta.

- Nic nie znalazłam.

Nie musiała ściemniać. Jej opinia geniusza i tak już jej przeszkadzała w relacjach z kolegami z pracy. Do rozmowy przyłączył się Kola, stary policjant pochodzący ze wsi, gdzie miała kwaterę. Popatrzył na nich przez dłuższą chwilę a potem rzucił do Komendanta:

- Pietia?

               Przenosząc wzrok na szefa zauważyła, że gwałtownie potrząsnął głową z dezaprobatą. Pod naporem jej wzroku udał jednak brak zainteresowania. Kola widząc wkurwienie Komendanta natychmiast się zwinął. O co chodziło z tym Pietią. Kto to jest. Kola jej nie powie, ale wydobywanie informacji to przecież jej żywioł. Dwa następne dni przesiedziała w starych aktach. Wypaliła ze trzydzieści papierosów z różnymi policjantami i pracownikami Komendy. Wypiła z dziesięć sypanych i serce jej od tego waliło. Pod koniec drugiego dnia wiedziała już wszystko będąc jednocześnie pewna, że nikt ją o to nie podejrzewa.

Pietia był staruszkiem ze wsi Rutka. Lekko opóźniony umysłowo nie miał łatwego życia w chłopskim domu.  Z litości przyjęli go na posadę palacza na komendzie. To były lata sześćdziesiąte. Wytrzymali z nim piętnaście lat. Strasznie pił. Jak wypił to usypiał i nie palił. Płacili na rękę żonie, bo przepijał każdy otrzymane pieniądze. Dawali mu jeść bo nie miał siły ładować węgla. Znała brać policyjną i nie oczekiwała po nich takich odruchów litości. Po co go tu trzymali tyle lat.             

               - Czasem pomagał.

Pierwszy wypalił podpuszczony przez nią sprytnie Kola. Komendant go za to zabije. Nie chcąc go narażać resztę informacji wyciągnęła od innych. Jak na każdej komendzie i tu co kilka lata zdarzała się jakaś dziwna sprawa.  Nierozwiązywalna. Wtedy sięgano po broń ostateczną. Pieta. Tak, ten lokalny degenerat rozwiązywał wszystkie najtrudniejsze sprawy przez kilkanaście lat. Ani razu o tym nie wspomniano w aktach więc nie wiedziała jedynie jak. Pewnie ze wstydu i z zakłopotania. Co napisać?

W sobotę rano była już u Pieti. Siedział na ławeczce przed domem. Usiadła koło niego. Dwie babiny z ławki trzy posesje dalej gapiły się na nią wytrzeszczonymi oczami. Ubrała się po cywilnemu i wybrała najgorsze ciuchy, ale i tak widać było, że nie jest stąd. Natomiast staruszka na podwórku nawet na nią nie spojrzała. Żona. Pieta wybełkotał coś co odebrała jako przywitanie. Miał przepity ochrypły głos. Rozejrzał się i gdy zauważył, że żona wchodzi do obory nerwowo wyszeptał:

- Piwo?

Wyjęła puszkę  i dała mu do ręki. Schował je błyskawicznie za pazuchę dziurawej marynarki.  Nie był brudny i nie śmierdział, ale był przeraźliwie chudy i siny na twarzy. Ubranie z lat osiemdziesiątych noszone codziennie. 

- Mówią, że pomaga policji.  

Zagadała wyuczoną od miejscowych stylistyką. Popatrzył na nią, ale nie odnalazła w jego oczach zrozumienia.  Pomilczeli parę chwil.

- A czego?

Jakby dopiero do niego dotarło.

- Mam sprawę do wyjaśnienia.

Wyjęła zdjęcie wytatuowanego zęba. Popatrzył. W jego oczach nie było śladu zrozumienia ani zainteresowania.

-  Znaleźliśmy ludzką głowę w Starym Korninie.

Poczęstowała go papierosem. Zapalili razem. Czuła się tu z nim jakoś nie na miejscu. Po 15 minutach milczenia postanowiła wrócić za kilka dni. Wyraźnie nic dzisiaj nie zdziała. Ale nie odpuści. Wstała. Pieta nawet się nie ruszył. Już odchodząc nagle coś strzeliło jej do głowy. Intuicja. Głupia myśl. Szybko schyliła się nad Pietą, złapała go za głowę i prawym kciukiem odchyliła wargę. Na jego kle widniały wyraźnie te same runy, które śniły się jej od dwóch dni. 


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

jestem złodziejem

miesiąc

lęk